Wynalazek prof. Ginalskiej to spora sensacja w świecie nauki. Jego komercjalizacja jest natomiast megasensacją w życiu uczelnianym. To pierwszy w Lublinie i wciąż jeden z nielicznych w kraju przypadków, kiedy naukowcy i uniwersytet wchodzą do komercyjnej spółki.
Fot.: Forbes_redakcja_zrodlo
W cieniu reformy OFE trwa nie mniej ważna batalia o wyprowadzenie osiągnięć nauki do gospodarki i dynamizmu przedsiębiorczości na uczelnie. Rolę swatki środowisk akademii i biznesu chce zagrać prof. Barbara Kudrycka, szefowa resortu nauki i szkolnictwa. Uczeni i biznesmeni na razie przyjęli strategię wyczekującą. Nadzieja w nielicznych liderach, takich jak prof. Ginalska czy genetyk ze Szczecina prof. Jan Lubiński, którzy dochodząc do wynalazku, chcą jeszcze przekroczyć z nim mury uniwersytetów i zarabiać dla siebie i dla niego.
Większość ludzi nauki nie rozumie, dlaczego mieliby wyjść z zacisznych laboratoriów w świat ryzyka. Młodzi naukowcy opisują przyczyny tego stanu rzeczy w internecie: „Piszesz opasłe wnioski o granty, tracisz np. rok na ich zatwierdzenie przez biurokrację naukową, a i tak jest ryzyko, że jeden z recenzentów skrytykuje wniosek i grantu nie dostaniesz. To już lepiej żyć z grantu szefa w ramach jego zespołu. Nikt cię nie skrzywdzi”.
„Możesz przygotować przez kilka lat jakiś wynalazek do wdrożenia, a tu nikt z przemysłu nie zechce się nad nim pochylić. Myślisz, że może go chociaż opatentujesz, ale np. rzecznik patentowy na twojej uczelni jest marny, więc czekasz latami na zatwierdzenie ochrony na rodzimym rynku. Uczelni nie stać na ochronę międzynarodową. Czy będzie jej się chciało starać o grant na nią z programu Patent Plus? Lepiej opublikować w dobrym czasopiśmie artykuł. Ktoś może, korzystając z wyników twoich badań, przygotuje gdzieś wdrożenie, ale ty przynajmniej masz punkty za publikację”.
– Budowanie pozycji naukowej na podstawie publikacji wygrywa jeszcze z budowaniem pozycji na podstawie komercyjnych wdrożeń wyników badań – mówi prof. Leon Gradoń z Politechniki Warszawskiej, autor 60 patentów.
Uczelnie też mają sto wymówek, by nie bawić się we wdrożenia. Nauczyły się zarabiać na czesnym, niektóre sprawnie sięgają po granty z MNiSW albo funduszy strukturalnych. Sprzedawanie wyników badań, praca na zlecenie biznesu idą im gorzej. Tylko Akademia Górniczo -Hutnicza zarabia więcej, niż dostaje z budżetu państwa. Jeden Uniwersytet Columbia zarobił w rok 140 mln dol., podczas gdy wszystkie polskie uniwersytety wypracowały tylko 100 mln dolarów. Przychody z czesnego na płatnych studiach stanowią większość tej kwoty.
Fot.: Forbes_redakcja_zrodlo
– Nie ma sprzeczności między rynkiem a najwyższej jakości swobodną wymianą intelektualną – odpowiada Kudrycka.
Jej zdaniem nowa agenda, jaką jest Narodowe Centrum Nauki, poradzi sobie z finansowaniem szczególnie ważnych badań podstawowych. Komercjalizacja badań rokujących nadzieję na wdrożenia oraz wspólne projekty nauki i biznesu mają być dotowane przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR).
– W Polsce udział pozabudżetowych środków w finansowaniu badań wciąż jest znikomy. Kiedy będziemy nagradzać komercjalizację wyników badań wyższymi dotacjami, uczelnie przekonają się, że da się zarabiać na rzecz rozwoju nauki, a naukowcy będą mieć motywację do współpracy z przedsiębiorcami – twierdzi minister Kudrycka.
Sukcesy w pozyskiwaniu grantów, finansowania zewnętrznego i środków ze sprzedaży technologii mogą zwiększyć udział danego uniwersytetu w puli środków dzielonych przez NCBiR. Agenda ta ma być w zamyśle Kudryckiej wspólną platformą nauki i biznesu, zająć się programowaniem finansowania badań stosowanych, projektów rokujących wdrożenia, strategicznych dla rozwoju kraju.
Na razie idzie jej jak po grudzie. Organizacje biznesu wydelegowały do rady NCBiR swoich reprezentantów dopiero po wielu monitach. Tak jakby środowisko komercji też nie wierzyło, że można sensownie wpływać na kierowanie środków państwowych w potrzebne biznesowi obszary badań.
– To dziwne, bo przecież o granty NCBiR będą mogły się starać także firmy prywatne pracujące nad nowymi technologiami – mówi Kudrycka.
Setki idei badawczych czy nawet gotowych wynalazków czekają wciąż na zainteresowanie biznesu. Przedsiębiorcy, jak zauważył prof. Gradoń, wolą kupić za granicą gotowe technologie, które wycyzelują jakość produktu lub o kilka procent podniosą wydajność fabryki. – Ryzyko dużego skoku innowacyjnego, wdrożenia całkowicie nowej, rewolucyjnej technologii nie interesuje naszych wielkich kapitalistów – mówi prof. Gradoń.
– Opracowałem technologię spalania osadów rzecznych, które zbierają się przy tamach, szkodzą tym budowlom i środowisku. Łatwo je wydobyć, przerobić na metan i energię. Nie rozumiem, dlaczego energetycy czy finansiści nie chcą zrobić na tym pieniędzy! – narzeka prof. Stanisław Borsuk z bydgoskiego Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego.
Finansiści z venture capital i aniołowie biznesu narzekają na uczonych. Szukają gotowych do prowadzenia biznesu naukowców i wynalazków gotowych do komercjalizacji. Spotykają naukowców, nie kierowników przedsiębiorstw. Skala wydatków na przygotowanie wdrożenia przerasta ich możliwości albo zakładany poziom ryzyka inwestycji.
Fot.: Forbes_redakcja_zrodlo
Prof. Gradoń wie, o czym mówi, bo wdrażał swój wynalazek filtra spalin z silników Diesla w amerykańskiej firmie.
Uciekając przed dylematem, naukowcy mogą poprzestać na zarabianiu na grantach i pisaniu kolejnych sprawozdań z wyników badań. Wdrożeń z tego nie ma, ale ryzyko porażki badawczej praktycznie nie występuje. Mogą wreszcie sami zająć się biznesem. Grażyna Ginalska też szukała firmy, która chciałaby kupić wynalazek lub licencję na produkcję substytutu kości. Nie znalazła. Koledzy z innych uczelni radzili jej, żeby założyła fundację albo działała przez uniwersyteckie centra transferu technologii.
– Dobrze, ale w takich organizacjach funkcjonujących na uczelni proces decyzyjny trwa bardzo długo. Minister Kudrycka zachęca uczelnie do wchodzenia w spółki z biznesem i do komercjalizacji badań, więc wspólnie z rektorem i senatem zdecydowaliśmy, że zakładamy spółkę spin-off. Tu zbiera się rada czy zarząd i decyzja jest już! – opowiada prof. Ginalska.
Jej spółka jest jedną z ok. 70 powstałych przy uczelniach spin-offów (spółki odpryskowe, czyli powstałe ze względu na wdrożeniowe możliwości wyników badań naukowych). W uczelnianych inkubatorach i parkach przemysłowych zakładają swoje pierwsze firmy studenci, absolwenci i młodzi naukowcy. Zdaniem Barbary Kudryckiej, jest takich firm ok. 700. Na razie niewiele, skoro Massachusetts Insitute of Technology może pochwalić się 4200 firmami absolwenckimi.
Najjaśniejsze gwiazdy polskiej przedsiębiorczości akademickiej to Opticon, Pharmena, Pomorski Klaster ICT, a przede wszystkim prof. Jan Lubiński i jego Read-Gene. Kariera tego naukowca działa wszystkim innym na wyobraźnię. Światowej sławy specjalista od genetycznych uwarunkowań nowotworów założył spółkę ze szczecińskim uniwersytetem medycznym, a potem wraz ze swoim zespołem spółkę Read-Gene, z którą wszedł na NewConnect.
Debiutował w dnie kryzysu, na początku 2009 roku. Musiał z własnych funduszy stabilizować kurs akcji spółki w czasie, gdy kapitalizowali się jego współpracownicy i ci, którzy kupowali akcje w pre-IPO. Ale od wiosny 2009 do wiosny 2010 r. poziom wyceny Read-Gene wzrósł czterokrotnie.
Zainspirowani przykładem prof. Lubińskiego naukowcy z innych ośrodków też szukali wiedzy, jak uruchomić spółki komercyjne kapitalizujące odkrycia naukowe. Ministerstwo nauki we współpracy z PwC i kancelarią Salans opracowało i wydało niedawno przewodnik „Komercjalizacja B+R dla praktyków”. Grażyna Ginalska przyznaje, że pomógł jej w decyzji o założeniu spółki. Tylko kiedy przyszło do podpisania aktu notarialnego, okazało się, że musi opłacić podatek od aportu rzeczowego, jakim są prawa autorskie.
Deloitte opracował na zlecenie rządu dwie propozycje zmiany opodatkowania innowacyjnych przedsięwzięć na podstawie rozwiązań przyjętych w innych krajach OECD. Na razie prof. Ginalska, jak wielu, musi poczuć na własnej skórze, że świat poza uniwersytetem to żywioł ryzyka.
– Opodatkowanie wkładu intelektualnego naukowca ma go zachęcać do otwarcia biznesu? – pyta uczona, ale składa na podatek rodzinne oszczędności. Może się nie zniechęci.